Zapytałam Was na Instastory, czy chcielibyście, żebym wrzucała co jakiś czas przepisy z diety Dukana. Również na Insta przyznałam się do przejścia na nią (jak skończę, to chyba nie tknę mięsa, choć i tak niewiele go jem ;).
W dużym, telegraficznym skrócie dieta Dukana polega na dostarczaniu do organizmu dużej ilości białek, przy małym udziale tłuszczy i węglowodanów. Dieta ta dzieli ludzi na jej gorących zwolenników, jak i na tych, którzy wieszają na niej wszelkie możliwe psy. Oczywiście, tak duża ilość białka nie jest obojętna dla naszego organizmu i zalecane jest picie dużej ilości wody. Co ciekawe, dozwolone są napoje gazowane, ale tylko te, które nie mają w składzie cukru.
Dzieli się na 4 fazy, z czego faza pierwsza nazywana jest uderzeniową. Polega ona na tym, że przez kilka dni (1 do 10, w zależności ile chcemy schudnąć) jemy tylko chude produkty białkowe, czyli chude mięso (kurczak, indyk, chuda wołowina itp.), chudy nabiał (jogurt 0%, odtłuszczone mleko, nie używamy śmietany, zamiast półtłustego albo tłustego sięgamy po chudy twaróg). Dozwolone produkty można jeść bez ograniczeń ilościowych, ponieważ białko jest bardzo sycące i po prostu człowiek po chwili się zapycha ;) Pomimo jedzenia wyżej wymienionych produktów do woli, nie przybieramy na wadze, ponieważ po pierwsze po niewielkiej ilości zjedzonego pokarmu czujemy się syci, poza tym na strawienie białka organizm zużywa około 30% dostarczonych przez nas kalorii. Przede wszystkim zaś utrata wagi wynika głównie z utraty wody przez organizm, ponieważ białko ma działanie mocno odwadniające (tak, każdy kij ma dwa końce :)). Dlatego też w zaleceniach znajdujemy picie dużej ilości wody, żeby sobie nie zaszkodzić.
Faza druga, zwana naprzemienną, polega na naprzemiennym dostarczaniu produktów białkowych oraz dozwolonych warzyw. Polega to na tym, że np. przez 5 dni odżywiamy się jak w fazie I, czyli jemy tylko białko, a następne 5 dni do tych białek dokładamy wybrane warzywa. Można prowadzić tę fazę w dowolnym rytmie, np. 3:3 (dni białkowe:dni warzywno-białkowe), 2:2, 1:1 (polecam tę ostatnią wersję, żeby uniknąć zaparć). Fazę drugą stosujemy do momentu uzyskania wybranej przez nas masy ciała. Oczywiście nie popadamy przy tym w przesadę, nie dążmy do 45kg przy 175cm wzrostu, bo to już chore (chyba, że ktoś ma taką wagę naturalnie, wtedy spoko) ;)
Faza 3, zwana stabilizującą, polega na ustabilizowaniu naszej już osiągniętej wagi. Zaczynamy stopniowo wprowadzać zakazane do tej pory warzywa, możemy używać makaronu, ziemniaków, pełnoziarnistego chleba - ogółem węglowodanów. Stosuje się ją przez określony czas, który wyliczany jest indywidualnie dla każdej osoby. Liczy się to tak, że na każdy stracony 1 kilogram przypada 10 dni stabilizacji, czyli jeśli schudliśmy 10 kilo, to 10kg x 10 dni = 100dni. Na dodatek dwa razy w tygodniu przysługuje nam obiad z prawdziwego zdarzenia, czyli dwudaniowy i jeszcze z deserem :)) Nie oznacza to oczywiście, że w trakcie tych dwóch dni mamy się obżerać na zapas, żeby starczyło na pozostałą część tygodnia, bo wtedy nasze dotychczasowe osiągnięcia szybko znikną i wrócą jeszcze z nawiązką, czyli dopadnie nas słynne jo-jo. Albo błędne myślenie pt. ''schudłem/-am, to mogę teraz żreć do wypęku, należy mi się ;)
Faza 4 trwa całe życie i polega na racjonalnym, zdrowym odżywianiu.
Przed rozpoczęciem diety istotne jest dokładne zbadanie się, zwłaszcza nerek i wątroby.
Ja sama obecnie znajduję się w 2 fazie tej diety. Powiem Wam szczerze, że nie taki Dukan straszny, jak go malują. O ile faza I dla osób nie przepadających za mięsem może nie być łatwa, to jednak przy odrobinie kreatywności można z dozwolonych produktów wykrzesać całkiem smaczne dania i przeżyć tę fazę nawet smacznie, nie zaś przewegetować :) Część tych dań nawet udaje się podać rodzinie, która na diecie nie jest i nawet chętnie jedzą :))
Pomyślałam więc, że skoro jestem na tej diecie, to dlaczego by nie podzielić się z Wami przepisami, które sprawdzają mi się dobrze? Dlatego zapytałam Was o to na Insta i zgodnie uznaliście, że chcecie :) No to lecimy!
Przygotuj:
- 2 świeże, całe pstrągi (polecam z Biedronki, te pakowane po 2 - jeszcze się na nich nie zawiodłam)
- sól
- cytryna pokrojona w plasterki
- 2 pęczki koperku
- 2 łyżki soku z cytryny
Na przyprawę do ryb:
- sól (ale dosłownie szczypta, później tłumaczę czemu tylko tyle)
- 1 łyżeczka czosnku w proszku
- 1 łyżeczka gorczycy (rozbijamy w moździerzu)
- 0,5 łyżeczki tymianku
- 1/4 łyżeczki imbiru
Pstrągi starannie myjemy pod bieżącą wodą, aż pozbędziemy się całego śluzu, którym są pokryte.
Po bokach robimy im ukośne nacięcia ostrym nożem.
Porządnie je solimy (bez soli nie będzie takie dobre, a sól jest bardzo potrzebna organizmowi) i zostawiamy na noc.
Do miseczki wsypujemy sól, czosnek, roztartą w moździerzu gorczycę, tymianek i imbir. Mieszamy starannie ze sobą.
Rybę płuczemy z soli pod bieżącą wodą i osuszamy ręcznikiem papierowym. Jeśli obawiamy się, że daliśmy za dużo soli, możemy zostawić je na kilkanaście minut w zlewie wypełnionym zimną wodą.
Osuszone ryby polewamy po wierzchu i w środku (w tym rozcięciu na brzuchu) sokiem z cytryny. Pamiętamy też o nacięciach skóry.
Starannie posypujemy je z obu stron przyprawą z miseczki, nie zapominamy o posypaniu też w środku i w nacięciach skóry. Do środka (czyli do brzuszka) upychamy po pęczku koperku, a w nacięcia skóry wkładamy po kawałeczku cytryny.
Dla pewności rybkę można przewiązać ''w talii'' sznureczkiem, wtedy na pewno nie wypadnie koperek, a danie będzie miało fajną dekorację.
Każdą rybkę układamy na folii aluminiowej i robimy sakiewki, zamykając folię na górze.
Rybie mumie układamy na blasze i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni. Po 20 minutach otwieramy foliowe sarkofagi i pieczemy, aż się zrumieni.
Podajemy z cytrynką, a kto nie ''dietuje'', niech je z frytkami :)
Smacznego!!!!
Fajny przepis https://artelis.pl/artykuly/61475/4-najpopularniejsze-diety-w-Polsce Warto więcej poczytać o dietach.
OdpowiedzUsuń